"To jest mój frajer, Tomek" - od tego zwrotu praktycznie zaczęła się przygoda z Czechami. Bo trzeba Ci wiedzieć, drogi czytelniku, że odwiedzałem naszych sąsiadów. I jadłem mnóstwo dobrych rzeczy (które postaram się ugotować samemu) i piłem mnóstwo dobrego piwa (które też postaram się zrobić samemu). Opowieść będzie długa i nie będzie dzisiaj przepisu (chociaż parę rzeczy opiszę przepisami potem).
Zacznijmy od początku. Od początku to ja nie chciałem jechać autobusem. I miałem rację. Siedzenia były strasznie niewygodne i jechaliśmy strasznie długo :P Podróż była długa i nudna, więc nie ma co o niej opowiadać. Dojechaliśmy do Pragi, dogadaliśmy się po czesku, że jesteśmy w złym miejscu i pojechaliśmy metrem a później pociągiem (znowu dogadując się po czesku).
Pragnę nadmienić, iż nie znamy czeskiego, dlatego tak strasznie dumny jestem, że nam się udawało dogadywać :) (chociaż wiem, że to nie jest wyczyn jakiś wielki). Jeszcze z jedną przesiadką na autobus dotarliśmy do Czeskich Budziejowic, gdzie, w jakże znakomitym gronie zaczęła się nasza przygoda z Czechami.
Pod swój dach przyjął nas kot, na którego wołano "żebraczek" (nie wiem, jak miał naprawdę na imię) oraz jego właściciele czyli Anetka i Jarda. Ponieważ kot był leniwy, to oni nas oprowadzali po okolicy :) A było po czym oprowadzać! Dnia pierwszego zobaczyliśmy taki oto zamek
Ogólnie piękny zamek (przypomina trochę z zewnątrz dworzec we Wrocławiu), piękne ogrody wokoło i w ogóle cudo. A do tego mieliśmy przepiękną pogodę. Tutaj parę zdjęć z około zamku i z góry (z wieży).
Zwiedziłem też kuchnie tego zamku - spora ta kuchnia była i wynalazki godne Nobla, np. obieraczka do ziemniaków (a ziemniaki to brambory ^.^). Przyznaję się, że tak naprawdę nie mam pojęcia, gdzie był ten zamek, bo kawałek musieliśmy podjechać. Chwała Bogu za naszych przewodników.
Później obiad z tradycyjnymi knedliczkami (te akurat były z bramborów). I piwko :) I zdjęcie oczywiście.
Trzeba Wam wiedzieć, że ogólnie jedzenie w Czechach (mówię o takim jedzeniu w knajpach) jest tanie i sycące. No i smaczne :) A co za tym idzie prawie przez cały wyjazd jadałem na mieście :)
I jak już myślałem, że to koniec atrakcji na ten dzień, to się okazało, że jestem w błędzie. Pojechaliśmy na drugi zamek. Podobno samo przejście tego zamku zajmuję 4 godziny, ale tak naprawdę po nim nie chodziliśmy. Przy zamku jest rzeczka, przy rzeczce miasteczko, w miasteczko małe, piękne uliczki. I po tym właśnie uliczkach pomykaliśmy z zabójczą prędkością 6 km/h na segwayach. Pierwszy raz na tym jechałem. Było naprawdę fajnie i mam nadzieję, że nigdy już tego nie powtórzę :P Strasznie mnie zdrętwiały nogi, raz udało mi się wywalić - czyli parada atrakcji w moim wykonaniu :)
A później w uliczkach owych wypiliśmy piwo (albo 3) i zjedliśmy tatara. Był tak dobry, że słowami tego się nie da opisać. To znaczy mi się uda, bo mam zamiar napisać odpowiedni przepis :)
A później był kolejny dzień. Zacznę od śniadania i tego, co mnie zdziwiło. Otóż! Czesi nie rozkrawają bułek, tylko smarują je z wierzchu masłem i na to kładą wędlinę, ser itp. Dla dowodu jest zdjęcie :)
Po śniadaniu ruszyliśmy w miasto :) Czyli stare miasto w Budziejowicach (obowiązkowo zahaczyliśmy o jakąś wieżę i oczywiście zdjęcie z niej :)
Na rynku jest taki kamień, na który jak się stanie, to się człowiek zgubi. Według legendy oczywiście. No bo ja stanąłem i się nie zgubiłem :P W tak zwanym między czasie zjedliśmy obiadek - kaczka z knedliczkami :)
I wielki punkt programu - zwiedzanie fabryki Budwaissera :) Poznałem cały proces produkcyjny piwa, piłem świeże, niepasteryzowane i niefiltrowane piwo i w ogóle było super :) Niedługo pewnie sam będę piwo robił to przy okazji o tym napiszę :)
Jeszcze na koniec gospodarzą przygotowaliśmy kolację (o taką, i wiadomo, że przepis też się pojawi):
A potem z ciężki sercem, iż wyjeżdżać musimy, wyjechaliśmy. Ale wcześniej dostaliśmy prezenty! Się pochwalę moim nowym kuflem z Budweissera oraz otwieraczem, który podczas otwierania piwa krzyczy 'yeach!'. Jestem przeszczęśliwy z powodu tych prezentów :)
Jak już mówiłem, z ciężkim sercem wyjeżdżaliśmy. Więc stanęliśmy na drodze i łapaliśmy stopa, co by do Pragi dojechać. Dojechaliśmy do Pilzna co kompletnie nie jest po drodze do Pragi :P No ale stwierdziliśmy, że możemy jeszcze jedno miasto zobaczyć jak już jesteśmy :)
I tak byśmy zrobili, ale mieliśmy drobny problem z przechowaniem bagażu w związku z tym, obejrzeliśmy tylko kawałek tego miasta. Ale i tak warto było! :)
Dojechaliśmy do Pragi, wsiedliśmy do metra i zaczęliśmy szukać naszego lokum. Niby nic takiego, ale bez mapy było ciężko, ale daliśmy radę. Mieszkaliśmy w akademiku poza centrum (następnym razem zdecydujemy się na ten akademik bliżej centrum). Zaletą tego była łazienka na dwa pokoje (w drugim przez większość czasu nikt nie mieszkał) oraz cisza (w końcu to już poza centrum).
Pragę zwiedzaliśmy jak amatorzy, na pełnym luzie, bez spiny, że musimy wszystko zobaczyć. Piliśmy piwo i spacerowaliśmy nasycając oczy widokami. Błądziliśmy po uliczkach, oglądaliśmy rzeczy, których byśmy nie zobaczyli, mając ścisły plan zwiedzania. Byliśmy między innymi w muzeum czekolady i oglądaliśmy jak się robi praliny, o takie (przepis na czekoladę też zajumałem i się powinno pojawić na blogu):
A to zdjęcie podobno mówi, że mam dystans do samego siebie:
Aczkolwiek ja uważam, że to są pomówienia i półprawda. No.
Byliśmy na takiej jakiejś wieży wielkiej (podobno miniaturka wieży Eiffla). Widok piękny, tylko wieża jakoś taka mało stabilna, przez co można się nabawić choroby morskiej. Ze mną tak właśnie było. Ale widoczki..
Koło naszego akademika z górką (i jakimiś ruinami) był lasek. Poszliśmy raz na skróty przez ten lasek... jakieś 1,5h błądzenia. Ale znaleźliśmy ciuchcię!
W ogóle Praga jest piękna a stare miasto tak duże, że trzeba je samemu zobaczyć :) Osobiście mogę polecić taką niewielką knajpę, gdzie dają pyszne jedzonko (i to bez knedliczków). Jest o tutaj (się namęczyłem, żeby znaleźć to na mapie, ale warto. Po prawe jest ogródek - tam siedzieliśmy :) ), a dają tam między innymi takie żarełko:
I to tyle, polecam zobaczyć Pragę, bo niedaleko, bo tanio, bo warto.
misiuziu pisze:
4 października 2012 08:41:00 CEST
Żyję, ale co to za życie - bez Tłustej Koali to nie to samo...
A dzisiaj się pojawi kolejny wpis!
A dzisiaj się pojawi kolejny wpis!
Anonimowy pisze:
22 października 2012 12:43:00 CEST
Co z przepisem na czekoladę? Mam nadzieję peeeeełłłnnnooomleczną ;)
Pozdrowionka ze Szczecina ;)
ML czyli żona pewnego męża.
Pozdrowionka ze Szczecina ;)
ML czyli żona pewnego męża.