Kliknij w kubek
i dowiedz się, jak go wygrać!

comments post
Studenckie gotowanie. Proste, smaczne przepisy! Niekoniecznie z ryżem. Kuchnia studencka w najlepszym wykonaniu.

Hamburger

Autor: misiuziu wtorek, 4 grudnia 2012, 08:06 komentarze: (2)
Tak ostatnio mnie naszło, po tym jak zostało mi mięso po robieniu chinkali, że można by walnąć hamburgera. I tak zrobiłem. Wyszedł smaczny, aczkolwiek strasznie chamski (taki tłusty i w ogóle). Ale raz na jakiś czas można!

Składniki:
  • mięso mielone (najlepiej wołowe, ale nie koniecznie)
  • bułka tarta
  • olej
  • jajko
  • cebula
  • ser (plasterek)
  • pomidor
  • bułka
  • sos czosnkowy
  • nać pietruszki
  • sól i pieprz

Mięso mieszamy z jajkiem i bułką tartą. Ja oczywiście bułki nie miałem, więc użyłem mąki :P Efekt jest "trochę" inny, ale dało radę. Do mięsa dodajemy jeszcze pokrojonej natki pietruszki oraz sól i pieprz (ewentualnie jakieś inne przyprawy). Formujemy kotleta i smażymy z obu stron.


Parę uwag do smażenia. Kotlet nie może być zbyt gruby, bo w środku zostanie surowy a z wierzchu będzie spalony. Raczej na dużej ilości tłuszczu musi być smażony. Buła tarta jest po to, żeby mięso było bardziej zwarte (inaczej kotlet się może rozpaść).

W tak zwanym między czasie przekrajamy bułkę. Można ją włożyć na chwilę do piekarnika, środkiem w górę, żeby się lekko zarumienia i podgrzała. Kroimy cebulę w drobną kosteczkę, pomidora w plasterki.

Po ostatnim odwróceniu kotleta kładziemy na nim plasterek sera. Marto przykryć patelnie, żeby się ser rozpuścił. Zdejmujemy kotleta na bułkę, posypujemy cebulką i kładziemy pomidory a na całość lejemy sosu czosnkowego.

Jest tak strasznie pyszne, że masakra.
Zbrudzone naczynia i nie tylko:
  • deska i nóż
  • patelnia
  • talerz
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...
Dodaj komentarz

Miód Manuka w kuchni i nie tylko

Autor: misiuziu , 00:11 komentarze: (3)
Wszyscy, którzy interesują się naturalnymi metodami leczenia, z pewnością słyszeli o właściwościach miodu Manuka. Jet bez wątpienia środkiem antybakteryjnym, silnie działającym. Z powodzeniem zastępuje cukier a rozpuszczony w szklance wody z cytryną i wypijany na czczo znacznie wpływa na poprawę odporności. Jako wspaniały dodatek, wyśmienicie komponuje się z porannymi, słodkimi śniadaniami i deserami. Pieczone brzoskwinie, banany czy ananas polane naturalnym jogurtem wymieszanym z miodem Manuka, zdobędą na zawsze nasze serce. W kuchniach świata miód ten stosowany jest już od wielu lat i pomaga w zwalczaniu dolegliwości układu pokarmowego, dolegliwości żołądkowy i jelitowych i do wspomagania odporności. Ale nie tylko w kuchni ma zastosowanie ten specyfik. Możemy go stosować doraźnie w stanach zapalnych skóry, jamy ustnej i głowy. Jeżeli nie chcemy ryzykować sami mieszając miód z innymi kosmetykami, możemy zakupić gotowe mieszanki. Rynek oferuje pasty do zębów, szampony, pomadki ochronne, herbaty, syropy dla dzieci i wiele innych, a wszystko to z dodatkiem miodu Manuka. Niestety sam miód Manuka nie jest produktem tanim. Powstaje z nektaru kwiatów krzewu manuka rosnącego tylko w Nowej Zelandii i tylko stamtąd produkt jest sprowadzany. Jego działanie przeciwbakteryjne, przeciwwirusowe i przeciwgrzybiczne jest wielokrotnie silniejsze niż innych miodów. Działa skutecznie na organizm w stosowaniu zarówno zewnętrznym jak i wewnętrznym. Oryginalny miód dostępny jest w aptekach, dobrze zaopatrzonych sklepach zielarskich i tych ze zdrową żywnością. Oczywiście jak większość produktów można go zakupić w internecie. Tutaj jednak, musimy zwrócić szczególna uwagę na autentyczność produktu i atesty. Ze względu na swoją cenę jest kolejnym specyfikiem kuszącym do podrabiania. Jedynym przeciwwskazaniem, jest używanie miodu przez osoby uczulone na produkty pszczele oraz dzieciom do 12 miesiąca życia. Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...
Dodaj komentarz

Pokaż swoją kuchnie!

Autor: misiuziu niedziela, 21 października 2012, 21:07 komentarze: (0)
Bo tak sobie pomyślałem, że trzeba wyjść do ludzi i poznać kogoś tam (znaczy ludziów). Więc pomysł wygląda tak - piszesz maila do mnie, mniej więcej takiego:

"Cześć, jestem Zbigniew/Zbigniewa. Jestem zajebisty/zajebista. Wpadaj do mnie, ugotuję coś ekstra studenckiego, będzie dobra impreza."

Wtedy ja odpisuję:

"Ok"

I wpadam razem z fotografem (ewentualnie jakimś piwkiem). Gotujesz, pstrykamy zdjęcie, miło sobie gadamy i w ogóle, a później zamieszczam zdjęcia i przepis i jesteście sławni! Albo nie. (jak tam sobie chcecie).

Naszło mnie, bo gotowałem dla współlokatorów i się jakoś tak swojsko zrobiło, o tak :)


P.S.
Żeby nie było lipy mam profesjonalnego fotografa, który nie raz robił zdjęcia jak gotowałem (jest przyzwyczajony do tego, żeby robić zdjęcia tak, żeby nie było widać brudu w kuchni ;) ). Robił między innym reportaż zdjęciowy z robienia pączków. Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...
Dodaj komentarz

Francuskie paszteciki

Autor: misiuziu czwartek, 4 października 2012, 13:35 komentarze: (3)
Przepis podpatrzony poniekąd w domu, poniekąd wymyślony samemu. Doczekał się też już miliona wariacji (każda kolejna lepsza). Ten przepis zapodam w tym roku na kolacji z aukcji wośpowych - przy okazji chętni Panowie, którzy chcą się sprzedać mogą się do mnie już zgłaszać (mail plum.ziu@gmail.com). Wiadomo, że te kolację to strasznie pozytywna rzecz :)

Składniki:
  • ciasto francuskie
  • suszone pomidory
  • mozzarella
  • czosnek
  • pieprz

Podam 3 wersje z 3 różnymi składnikami (bo różnie to robiłem). Zacznę od takiej super najfajniejszej (bo się mnie ona najbardziej podoba). Pierwsza wersja uwzględnia suszone pomidory, mozzarellę oraz granulowany czosnek (świeży wyciśnięty nada się jeszcze lepiej).

Ciasto francuskie rozkrajamy na 9 części. Równym. Chociaż trochę równych. Na każdą część nakładamy kawałek suszonego pomidora (łącznie z odrobiną zalewy w której jest), rwiemy kawałek mozzarelli i posypujemy czosnkiem. Całość zaklejamy (z wielką dziurką jak na zdjęciu).


Akurat te na zdjęciu są z kurczakiem, ale chodzi o sposób zawijania :) Wstawiamy coś takiego na 10-15 minut w temperaturze 200-220 stopni do piekarnika i już. Są pyszne.

Teraz drugi sposób. Sposób, który był wykorzystywany jak gotowałem u Mietka (bo poprzednie składniki się skończyły). W ciasto zostają zawinięte kawałki parówki i kawałki żółtego sera. Do tego jeszcze trochę pesto (takiego czerwonego) i pieczenie tak samo jak wcześniej. I zdjęcia dla odpowiedniego efektu:


I teraz ostatni sposób, taki co robiłem w Czechach, dla moich przyjaciół, którzy mnie gościli (i którym chętnie pokaże co najfajniejsze w Polsce :) ). Więc przepis uwzględniał cycuszki. Takie z kurczaka. A o jakich myślałeś zboczeńcu?! Drobno krojone podsmażone na patelni z bazylią i oregano (i odrobiną oliwy). Do tego świeże pomidory, sparzone i ze skórki obrane. Do tego ich wnętrzności zostały wydrążone łyżeczką. I jeszcze mozzarella i czosnek wyciśnięty. No. I zawijanie to wiecie już jak. Tylko że teraz trochę dłużej w piekarniku (bo więcej wody to ma w sobie). A potem to tylko się objadać!

Zbrudzone naczynia i nie tylko:
  • blaszka do pieczenia
  • nóż
  • palce jak się nimi je
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...
Dodaj komentarz

Czechy, kraj piwa i knedlików

Autor: misiuziu wtorek, 2 października 2012, 22:49 komentarze: (3)
"To jest mój frajer, Tomek" - od tego zwrotu praktycznie zaczęła się przygoda z Czechami. Bo trzeba Ci wiedzieć, drogi czytelniku, że odwiedzałem naszych sąsiadów. I jadłem mnóstwo dobrych rzeczy (które postaram się ugotować samemu) i piłem mnóstwo dobrego piwa (które też postaram się zrobić samemu). Opowieść będzie długa i nie będzie dzisiaj przepisu (chociaż parę rzeczy opiszę przepisami potem).

Zacznijmy od początku. Od początku to ja nie chciałem jechać autobusem. I miałem rację. Siedzenia były strasznie niewygodne i jechaliśmy strasznie długo :P Podróż była długa i nudna, więc nie ma co o niej opowiadać. Dojechaliśmy do Pragi, dogadaliśmy się po czesku, że jesteśmy w złym miejscu i pojechaliśmy metrem a później pociągiem (znowu dogadując się po czesku).

Pragnę nadmienić, iż nie znamy czeskiego, dlatego tak strasznie dumny jestem, że nam się udawało dogadywać :) (chociaż wiem, że to nie jest wyczyn jakiś wielki). Jeszcze z jedną przesiadką na autobus dotarliśmy do Czeskich Budziejowic, gdzie, w jakże znakomitym gronie zaczęła się nasza przygoda z Czechami.

Pod swój dach przyjął nas kot, na którego wołano "żebraczek" (nie wiem, jak miał naprawdę na imię) oraz jego właściciele czyli Anetka i Jarda. Ponieważ kot był leniwy, to oni nas oprowadzali po okolicy :) A było po czym oprowadzać! Dnia pierwszego zobaczyliśmy taki oto zamek


Ogólnie piękny zamek (przypomina trochę z zewnątrz dworzec we Wrocławiu), piękne ogrody wokoło i w ogóle cudo. A do tego mieliśmy przepiękną pogodę. Tutaj parę zdjęć z około zamku i z góry (z wieży).



Zwiedziłem też kuchnie tego zamku - spora ta kuchnia była i wynalazki godne Nobla, np. obieraczka do ziemniaków (a ziemniaki to brambory ^.^). Przyznaję się, że tak naprawdę nie mam pojęcia, gdzie był ten zamek, bo kawałek musieliśmy podjechać. Chwała Bogu za naszych przewodników.

Później obiad z tradycyjnymi knedliczkami (te akurat były z bramborów). I piwko :) I zdjęcie oczywiście.


Trzeba Wam wiedzieć, że ogólnie jedzenie w Czechach (mówię o takim jedzeniu w knajpach) jest tanie i sycące. No i smaczne :) A co za tym idzie prawie przez cały wyjazd jadałem na mieście :)

I jak już myślałem, że to koniec atrakcji na ten dzień, to się okazało, że jestem w błędzie. Pojechaliśmy na drugi zamek. Podobno samo przejście tego zamku zajmuję 4 godziny, ale tak naprawdę po nim nie chodziliśmy. Przy zamku jest rzeczka, przy rzeczce miasteczko, w miasteczko małe, piękne uliczki. I po tym właśnie uliczkach pomykaliśmy z zabójczą prędkością 6 km/h na segwayach. Pierwszy raz na tym jechałem. Było naprawdę fajnie i mam nadzieję, że nigdy już tego nie powtórzę :P Strasznie mnie zdrętwiały nogi, raz udało mi się wywalić - czyli parada atrakcji w moim wykonaniu :)

A później w uliczkach owych wypiliśmy piwo (albo 3) i zjedliśmy tatara. Był tak dobry, że słowami tego się nie da opisać. To znaczy mi się uda, bo mam zamiar napisać odpowiedni przepis :)

A później był kolejny dzień. Zacznę od śniadania i tego, co mnie zdziwiło. Otóż! Czesi nie rozkrawają bułek, tylko smarują je z wierzchu masłem i na to kładą wędlinę, ser itp. Dla dowodu jest zdjęcie :)


Po śniadaniu ruszyliśmy w miasto :) Czyli stare miasto w Budziejowicach (obowiązkowo zahaczyliśmy o jakąś wieżę i oczywiście zdjęcie z niej :)


Na rynku jest taki kamień, na który jak się stanie, to się człowiek zgubi. Według legendy oczywiście. No bo ja stanąłem i się nie zgubiłem :P W tak zwanym między czasie zjedliśmy obiadek - kaczka z knedliczkami :)

I wielki punkt programu - zwiedzanie fabryki Budwaissera :) Poznałem cały proces produkcyjny piwa, piłem świeże, niepasteryzowane i niefiltrowane piwo i w ogóle było super :) Niedługo pewnie sam będę piwo robił to przy okazji o tym napiszę :)


Jeszcze na koniec gospodarzą przygotowaliśmy kolację (o taką, i wiadomo, że przepis też się pojawi):


A potem z ciężki sercem, iż wyjeżdżać musimy, wyjechaliśmy. Ale wcześniej dostaliśmy prezenty! Się pochwalę moim nowym kuflem z Budweissera oraz otwieraczem, który podczas otwierania piwa krzyczy 'yeach!'. Jestem przeszczęśliwy z powodu tych prezentów :)

Jak już mówiłem, z ciężkim sercem wyjeżdżaliśmy. Więc stanęliśmy na drodze i łapaliśmy stopa, co by do Pragi dojechać. Dojechaliśmy do Pilzna co kompletnie nie jest po drodze do Pragi :P No ale stwierdziliśmy, że możemy jeszcze jedno miasto zobaczyć jak już jesteśmy :)

I tak byśmy zrobili, ale mieliśmy drobny problem z przechowaniem bagażu w związku z tym, obejrzeliśmy tylko kawałek tego miasta. Ale i tak warto było! :)

Dojechaliśmy do Pragi, wsiedliśmy do metra i zaczęliśmy szukać naszego lokum. Niby nic takiego, ale bez mapy było ciężko, ale daliśmy radę. Mieszkaliśmy w akademiku poza centrum (następnym razem zdecydujemy się na ten akademik bliżej centrum). Zaletą tego była łazienka na dwa pokoje (w drugim przez większość czasu nikt nie mieszkał) oraz cisza (w końcu to już poza centrum).

Pragę zwiedzaliśmy jak amatorzy, na pełnym luzie, bez spiny, że musimy wszystko zobaczyć. Piliśmy piwo i spacerowaliśmy nasycając oczy widokami. Błądziliśmy po uliczkach, oglądaliśmy rzeczy, których byśmy nie zobaczyli, mając ścisły plan zwiedzania. Byliśmy między innymi w muzeum czekolady i oglądaliśmy jak się robi praliny, o takie (przepis na czekoladę też zajumałem i się powinno pojawić na blogu):


A to zdjęcie podobno mówi, że mam dystans do samego siebie:


Aczkolwiek ja uważam, że to są pomówienia i półprawda. No.

Byliśmy na takiej jakiejś wieży wielkiej (podobno miniaturka wieży Eiffla). Widok piękny, tylko wieża jakoś taka mało stabilna, przez co można się nabawić choroby morskiej. Ze mną tak właśnie było. Ale widoczki..



Koło naszego akademika z górką (i jakimiś ruinami) był lasek. Poszliśmy raz na skróty przez ten lasek... jakieś 1,5h błądzenia. Ale znaleźliśmy ciuchcię!


W ogóle Praga jest piękna a stare miasto tak duże, że trzeba je samemu zobaczyć :) Osobiście mogę polecić taką niewielką knajpę, gdzie dają pyszne jedzonko (i to bez knedliczków). Jest o tutaj (się namęczyłem, żeby znaleźć to na mapie, ale warto. Po prawe jest ogródek - tam siedzieliśmy :) ), a dają tam między innymi takie żarełko:



I to tyle, polecam zobaczyć Pragę, bo niedaleko, bo tanio, bo warto. Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...
Dodaj komentarz

Gotowanie na kolanie, odc. 8

Autor: misiuziu środa, 13 czerwca 2012, 09:08 komentarze: (2)
Tym razem omlet i zupa pomidorowa.





Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...
Dodaj komentarz

Fasolka w stylu podróżnika

Autor: misiuziu poniedziałek, 4 czerwca 2012, 11:30 komentarze: (0)
Miałem kupić fasolę, ale się pomyliłem i zakupiłem jakąś gotową zupę (taki ale gulasz). Smaczny był nie powiem, ale najważniejsze, że przypomniał mi dawno zapomniany smak - taki z biwaków :) Więc poszedłem na zakupy i zrobiłem coś pysznego.

Składniki:
  • fasolka konserwowa Jaś jedna puszka
  • groszek konserwowy, puszki pół
  • olej
  • kiełbasa, sztuk 2 (takie nieduże)
  • odrobina mąki do zagęszczenia
  • cebula
  • koncentrat pomidorowy, dwie łyżki stołowe
  • sól, pieprz, papryka i czosnek granulowany

Zaczynamy od pokrojenia cebuli na pół-talarki - teoretycznie można na drobną kosteczkę, ale w tym daniu powinno się ją czuć :) Tak samo robimy z kiełbasą - znaczy kroimy w kostkę a nie w talarki. Wrzucamy na patelnie i podsmażamy. Kiełbasa musi się podsmażyć, a cebula lekko przypiec. Cebula może być twarda i tak się potem dogotuje.

Wrzucamy fasolkę (razem z zalewą), dolewamy 1-2 szklanki wody. Na początku myślałem, że zalewa z fasolki wystarczy, ale się cebula nie chciała utopić. Czekamy chwilę (jakieś 5 do 10 sekund) następnie dorzucamy pół puszki groszku (bez zalewy). Patrzymy jak wszytko razem pięknie wygląda :)

Dosypujemy przypraw: sól, papryka i pieprz (sporo papryki, ma być ostre), czosnek granulowany (taki wyciskany świeży będzie na pewno lepszy) oraz majeranek. Majeranek nasypujemy na rękę i rozgniatając go drugą ręką wsypujemy do patelni. Majeranku powinno być także dość sporo.

Chwilę gotujemy - ale niezbyt długo (fasola i groszek nie mogą się rozpaść). Na sam koniec dolewamy do tego pół szklani wody rozrobione z mąką - i ostania chwila czekania, aż całość zgęstnieje.

Najlepiej podawać w menażkach lub metalowych kubkach. Do tego grubo krojony chleb. Pyszności :)

Zbrudzone naczynia i nie tylko:
  • kubek
  • patelnia
  • deska i nóż
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...
Dodaj komentarz

Fondue - czyli podróż do Szwajcarii i na zad

Autor: misiuziu środa, 9 maja 2012, 21:49 komentarze: (4)
Taki mały wstęp na początek - miałem zwiedzać Europę stopem i tak uczyniłem. Odwiedziłem mojego przyjaciela Wojtka w Szwajcarii. Uraczył mnie on smakołykami narodowymi (między innymi fondue). I to jest przepis jak zrobić je w domu oraz moja relacja z podróży. Będzie sporo zdjęć (albo i nie), jeden filmik i wpis będzie lekko przy długi (ostrzegam, zanim zaczniecie czytać).

Składniki:
  • ser, potarty, dojrzewający (taki szwajcarski najlepiej) i ede coś tam
  • wino białe, półwytrawne (wiem, bo próbowałem specjalnie :P)
  • gałka muszkatołowa
  • pieprz
  • mąka kukurydziana (ale może być zwykła)
  • chleb

Zaczynamy od postawiania garnku na kuchence. Garnek winień być grube dno, najlepiej ceramiczne, aczkolwiek taki z powłoką teflonową też się nada. Wrzucamy sera, dolewamy trochę wina (oczywistym jest, że nie znam dokładnych proporcji, bo po co :P). Jak się wszystko ładnie topi to mieszamy to łyżką (albo widelcem). Nie można dopuścić, żeby ser się przypalił.

Dodajemy pieprzu oraz gałkę muszkatołową. Mieszamy dalej. Na sam koniec dosypujemy trochę mąki, tak około dwóch łyżek stołowych. Jeszcze chwilę trzymamy na ogniu i gotowe. Stawiamy to na podwyższeniu, na stole, a pod spodem odpalamy podgrzewacz. Wojtek miał taki żelowy w kolorze niebieskim (tak musi wyglądać posoka szatana!).

Tak to mniej więcej wtedy wygląda



Kroimy chleb w kawałki mniej więcej 2-3 cm. Nabijamy chleb na widelec, maczamy w serze i cieszymy się jak dzieci :) Zupełnie jak ja na tym filmiku :P




----

A teraz opis podróży.

Dzień pierwszy
Był poniedziałek. Czekałem cierpliwie, aż wyschnie mi pranie - bo przecież po co przygotowywać się do podróży wcześniej niż poprzedniego dnia wieczorem :P Ale w końcu wyruszyłem. Gdzieś koło 12 pojawiłem się na autostradzie. Czemu tak późno? Bo Wojtek wracał we wtorek do Szwajcarii, więc nie mogłem przyjechać przed nim :)

Zastanawiałem się, jak bardzo trudno będzie złapać stopa (tak jakoś nie podobał mi się wyjazd z Wrocławia na autostradę). Poszło świetnie - 10 minut i już jechałem. Podwiózł mnie gościu, który pracuję na wysokościach - w tym momencie zajmuję się we Wrocławiu pielęgnacją i ratowaniem drzew. Zostawił mnie przy jakiś zjeździe z autostrady. A ja dalej miałem dobra pasję - kilkanaście minut i jechałem dalej.

Tym razem jechałem z tancerzem mieszkającym w Rotterdamie. Właśnie tam jechał. Nawet pytał, czy nie chce jechać jednak z nim :P Jednak musiałem odrzucić tą propozycję (głównie dlatego, że chciał, żebym się dołożył na paliwo). Nie pamiętam gdzie mnie wysadził, ale też jakoś bezproblemowo złapałem stopa.

Jechałem z kierowcą busa - jeśli dobrze pamiętam, to zajmował się montażem ogrodzeń. Jeździł po Europie, mierzył co tam miał mierzyć, a później jechali montować ogrodzenia. Radosny to był człowiek :) Jak mu powiedziałem, gdzie jadę i po co ("dwa dni jazdy do Szwajcarii, dwa dni tam i dwa dni powrotu"), to usłyszałem szczere i radosne "Ochujałeś?!" :D

Wysadził mnie tutaj:


Wyświetl większą mapę


Ogólnie to wszyscy chcieli jechać w górę, a mnie zależało żeby pojechać przez Zgorzelec. Na szczęście w tym właśnie miejscu, zaraz przez rozjazdem wybudowali stację benzynową ze sporym parkingiem dla tirów. Przeszedłem się po tirach i 10 minut później już jechałem w stronę Norymbergi. Dojechałem z panem tirowcem mniej więcej tutaj:



Wyświetl większą mapę


Czyli jakby nie patrzeć, to zrobiłem kawał drogi. Jeszcze po drodze przez CB radio załatwił mi podwózkę busem do Norymbergi. Na parkingu nastąpiło przekazanie autostopowicza i jechałem dalej :) Tym razem z młodym kolesiem z Legnicy. Chciałbym zauważyć, że słońce do tej pory grzało nie miłosiernie, a dopiero w tym samochodzie była działająca klimatyzacja :) Cóż za radość i szczęście!

Ogólnie to planowałem poprzestać ten dzień na parkingu (bo przecież nie mogłem dojechać za szybko!). Spokojnie otworzyłem paczkę rodzynków i odpoczywałem. Spotkałem na tym parkingu dwójkę autostopowiczów, nasza rozmowa wyglądała mniej więc tak:

-Hello.
-Hi.
-Where are you from?
-Poland.
-No my też :)


Okazało się, że jadą z Gdańska na Chorwację i biorą udział w zawodach autostopowych. Szukali podwózki do Monachium. Stwierdziłem, że mi się nie spieszy, więc odpuściłem sobie rozmowę z tirowcami. Stanąłem za to na wylocie parkingu. Chciałem do Stuttgartu, a złapałem stopa do... Monachium. Nie wiem po jaką cholerę wsiadłem (bo przecież nie tam chciałem jechać). Dojechałem po Monachium ze świadomością "nie wiem, jak jechać dalej, ale Kinga tędy jechała do Wojtka, więc napiszę do niej, bo na pewno się da". Jak pomyślałem tak zrobiłem. Dostałem odpowiedź, że ona jednak zrezygnowała z jazdy przez Monachium.

Normalnie to powinienem się przejmować, ale miałem wakacje i poważniejsze problemy (wiewiórki rzucały w mój namiot nie wiem czym, ale były dzikie i szalone!).

Dzień drugi
Rano patrzyłem na tą mapę, i nie widziałem jakieś sensownego wyjścia jazdy. Nie mówię, że nie ma takiej drogi, której można by pojechać. Po prostu tej drogi nie było na mojej maleńkiej mapie :P Ale, kto by się przejmował :)

To był mały parking (bardzo mały), martwiłem się, że nic tutaj nie złapie. Nie potrzebnie. Przepuściłem pięć samochodów i już jechałem. Z Niemcem, który jechał do Monachium na kemping. I tutaj mam pewne wątpliwości, bo nie do końca go zrozumiałem, albo jego samochód miał 29 lat, albo on od 29 lat jeździł na kemping do Monachium :) Taki szczegół :P

Przejechałem z nim całą obwodnice, nadrobił dla mnie nawet kawałek drogi i wylądowałem na wylocie w stronę granicy z Austrią. Czyli wylądowałem gdzie tutaj:


Wyświetl większą mapę


Wylądowałem na podobny parkingu co wcześniej, ale również nie było problemu ze złapanie stopa. Tym razem jechałem z Martiną i jej córeczką. Standardowa reakcja na wiesz o tym gdzie i jak jadę "You are crazy!". Świetnie mówiła po angielsku więc zacząłem się wprawiać w rozmowę (po podróże po obcych krajach uczą i kształcą). Przejechałem z nią jakieś 50 km i zostałem na stacji benzynowej.

Już się zastanawiałem nad tym, czy by nie zmienić planów i nie pojechać do Włoch (bo jakoś to rozsądniej wyglądało). I tak siedziałem sobie na plecaku, nieogolony, włosy sterczały mi w każdą stronę i tak od nie chcenia wystawiałem rękę. Zatrzymała się dziewczyna, Francuska. I jechała baaaardzo w moją stronę, czyli przejechałem z nią resztę Niemiec, Austrię oraz praktycznie całą Austrię. O taką drogę (mniej więcej):


Wyświetl większą mapę


Dziewczyna była sympatyczna, studiowała w Zurychu, świetnie prowadziła (naprawdę) i pomimo tego, że nie znała drogi to jakoś dojechaliśmy :) Później zostało mi już tylko 40 minut jazdy do Lozanny.

Trochę w złym miejscu stanąłem, ale wszyscy chcieli mi pomóc i kierowali mnie w inne miejsce. Wszystko spoczko, tylko, że każdy wskazywał inny, przeciwległy koniec miasta. Z tej chęci pomocy podwiózł mnie koleś przed miasta i zostawił na stacji benzynowej (bo tam podobno wszyscy jadący do Lozanny przejeżdżają). No to stanąłem. I czekałem ze dwie godziny. Masakra, być 40 minut od celu i nie móc dojechać.

W końcu się udało. Zabrali mnie dwaj kolesie, którzy robili zdjęcia dla WikiMedia :) Jeden z nich był na kole podbiegunowym (albo gdzieś w okolicach). Sympatyczni :) Podwieźli mnie pod samą klatkę u Wojtka. Tam czekałem z godzinę, aż Wojtek się obudzi i wpuści mnie do środka :P

Jeszcze tego samego dnia wyszliśmy na coś w rodzaju kopca (bo wiadomo, że najlepsze kopce to są w Krakowie, a reszta to tylko marna imitacja). Piękny widok na alpy tam jest :) O taki:



A później jeszcze do portu. W porcie mnóstwo jachtów, którymi można śmiało pływać po morzu (ja pływam mniejszymi :P). I ogólnie przyjemno :)

Dzień trzeci
Po przebudzeniu oglądałem sobie widoki z okna. Miałem widok na Mont Blanc. Znaczy miałbym, gdyby jedna góra go nie zasłaniała. I gdyby drzewo nie zasłaniało góry, która zasłaniała Mont Blanc. Ale prawie go widziałem!

Po śniadaniu (i robieniu kanapek na drogę) ruszyłem na podbój miasta. Lozanna położona jest na zboczu wzgórza więc ciężko zabłądzić (idąc pod górę, idzie się na północ, idąc w dół - na południe). Ma to też swoje minusy - tam nie ma płaskich ulic - wszędzie trzeba się wspinać :P

Mając to wszystko na uwadze, a także rozmowę z Wojtkiem na temat tego, co warto zobaczyć, zacząłem zwiedzanie miasta od góry. Znaczy wlazłem gdzie się dało najwyżej, a później schodziłem. Na wielkiej górce pod miastem, stałą sobie wieża. Wieża była drewniana, z wielkich kawałów drewna zrobiona. Istne cudo. Żeby wejść do tej drewnianej wieży, trzeba było nacisnąć elektroniczny guzik (oczywiste przecież). W sumie to dobrze, że Wojtek mi o tym powiedział, bo wszędzie napisy były tylko po francusku.

Widok z wieży - cudeńko. Wprawdzie było trochę chmurek, ale i tak było pięknie. Postałem, nacieszyłem się widokiem i ruszyłem dalej, w stronę włochatych świń (niestety, nie mam ich zdjęcia). Były dość leniwe, w ogóle się nie ruszały. Tylko jedna mała, włochata świnka (strasznie urocza) próbowała wskoczyć na swoją mamę :)

Widziałem tam też parę innych zwierząt - jakieś króliki, kozice i krowy. Krowy złowrogo gryzły trawę i mnie obserwowały. Były też jakieś rybki - mniej więcej grubości mojego uda (czyli ze 3 dni taką rybę by się jadło). I pływały jak rekiny (z płetwą grzbietową nad wodą).

Schodząc w dół oglądałem co nieco (w sumie to dużo) i starałem się zabłądzić (bo tak właśnie lubię zwiedzać). Na sam koniec zaszedłem jeszcze do portu i do parku olimpijskiego (nareszcie jakieś napisy po angielsku!). Fajnie, ładnie, uroczo.

Później obiad i pojechaliśmy z Wojtkiem do biblioteki. Tak fajnego budynku to w życiu nie widziałem! Wyglądał, jakby projektowali go Polscy robotnicy, którzy właśnie wrócili od szwagra z imienin. Podłogi były krzywe (tak do paru metrów różnicy między poziomami), dużo szkła (całe ściany to praktycznie samo szkło) a do tego skrzydło bez książek, ale z poduszkami. Wojtek mówił, że to sypialnia - bierze się poduszki (które sobie tam leżą), układa się wygodnie na nich i patrząc na alpy zasypia. Genialnie po prostu.

No i wracając usiedliśmy na huśtawce i się bujaliśmy :)

Potem jeszcze powrót, kolacja, trochę pogadaliśmy (noce Polaków rozmowy, czyli jak ma na imię orzeł z monet? Ustaliliśmy, że na pewno Rafał) i spać.


Dzień czwarty
Do godziny 17 nie różnił się znacząco od dnia poprzedniego - błąkałem się po mieście, pstrykałem zdjęcia, zwiedziłem muzeum historii miasta (bardzo jestem zadowolony, że poszedłem akurat do niego). Na koniec wylądowałem w parku (koło placu zabaw) i pospałem a trawce, łapiąc słońce (teraz mi przez to schodzi skóra z nosa).

Znalazłem też ciekawą rzecz - otóż miejscowa katedra jest ozdobiona... latającą krową. Poniżej zdjęcie na dowód:



Później się dowiedziałem, że to prawdopodobnie jedna z bestii z apokalipsy, ale dla mnie zawsze pozostanie latającą krową :)

Jakby ktoś chciał zobaczyć resztę zdjęć, to są tutaj.

No i na koniec dnia, pojeździliśmy jeszcze z Wojtkiem rowerami po winnicach. Moja kondycja została przetargana na wszystkie strony :P

Co mi się w oczy rzuciło, w ciągu tych dwóch dni:

Ludzie bardzo chcieli, żebym przeszedł przez ulicę. Wystarczy podejść do przejścia, a już się wszyscy zatrzymują, żeby Cię przepuścić.

Służby miejskie odkurzają tam chodniki. Mają takie wielkie odkurzacze i chodzą odkurzając (to niby tłumaczy, dlaczego tak tam czysto ;P).

Każdy budyneczek, każdy jeden bez wyjątku jest strasznie zadbany. Jakby co dopiero wyszedł spod rąk jakiegoś konserwatora. Ślicznie to wygląda, jak się zwiedza.

Fontanny są wszędzie. Do tego leci w nich woda z miejskich rur - co oznacza, że przy każdej fontannie możesz się śmiało napić wody. Genialne. A jak się tak dużo piję, to trzeba często robić siku. I z tym też nie ma problemu, bo jest sporo toalet, w dobrym stanie i wszystkie darmowe.

Dzień piąty
Dnia piątego zacząłem wracać. Bez pośpiechu :) Zrobiłem zakupy, wsiadłem do metra (jeździ sobie takie bez kierowcy i na pewno rozjeżdża koty na torach!), potem trolejbusu, a potem spóźniłem się na autobus i czekałem godzinę na następny. Jestem spryciarz jakich mało, bo czekałem na niego 20 minut i jakoś zdołał mi uciec :P Nie ważne, przecież mi się nie spieszy :)

Autobusem dojechałem na autostradę, na parking. Zjadłem czekoladę i zacząłem łapać. Nawet parę samochodów przepuściłem, bo jakoś nie podobało mi się, gdzie jadą ;P Albo kiedy tam jadą. Dość łatwo się w Szwajcarii łapie stopa. Zabrał mnie sympatyczny gościu, który wyglądał jak narkoman, który właśnie wrócił z odwyku. Jednakże, bardzo miło się z nim rozmawiało :) Opowiadał o tym, że jak miał 8 lat, to był 3 tygodnie w Polsce i wszyscy dla niego byli bardzo mili.

Zostawił mnie gdzieś tam (przyznam się szczerze, że nie pamiętam gdzie to było, pamiętam tylko jak parking wyglądał) i poinstruował gdzie które drogi idą (żebym się nie zgubił. Stamtąd zabrał mnie Niemiec. Koordynator jakieś sporej firmy chemicznej. Świetnie gadał po angielsku (więc ćwiczyłem, ile mogłem). Jak temat zszedł na miasto Polski, to zgodził się ze mną, że Kraków jest piękniejszy od Wrocławia (widać, zna się na rzeczy :P). Chwalił też Toruń, jako piękne historyczne miasto, w którym jest... Radio Maryja. Tak otóż Niemiec z urodzenia i pochodzenia słyszał i wie na temat Radia Maryja :P Taki małe zdziwko miałem :P

Wysadził mnie na jakimś parkingu za stolicą. Znowu objawiła się bezużyteczność mojej mamy - mogłem z nim śmiało jeszcze spory kawałek jechać. Nic to. Usiadłem na drodze i łapałem stopa dalej. Parę razy złapałem, ale nie ten kierunek (znaczy ten, ale przez mapę moją, myślałem, że nie ten :P). Zobaczyłem 3 tiry. Kierowcy byli z Malborka (i wiedzieli gdzie jest Miastko), niestety mieli czekać na tym parkingu do poniedziałku. nic to przecież mi się nie spieszy :P

A skoro mi się nie spieszy, to rozłożyłem sobie w cieniu kalimate i uciąłem sobie drzemkę (bo miałem dość siedzenia na słońcu :P). Potem znowu usiadłem na drodze. Kierowcy tirów, jednak zaczęli jechać, zatrzymali się i mówią, że do granicy mogą mnie podrzucić. No to jechałem dalej :)

"No to witamy w kraju okupanta." takie coś usłyszałem zaraz po przekroczeniu granicy od kierowcy tira. Wysadził mnie na parkingu tuż za granicą. Mnóstwo aut tam przejeżdżało. Tylko nikt jakoś się nie chciał zatrzymywać :P W końcu zabrałem się z jakimś Niemcem. Jechał dość bardzo w moją stronę, ale miał zjeżdżać z autostrady, co nie było mi na rękę, więc wysiadłem po jakiś 200 km :P Puścił dobrą muzę i pomimo psującej się pogody strasznie się wyluzowałem. Jedna piosenka zasłużyła sobie na miano tematu przewodniego mojej podróży :)



I niech mnie nikt źle nie zrozumie - z dziewczyną na stopa jedzie się naprawdę fajnie i bardzo dobrze wspominam poprzednią podróż z Kingą. Ale podróżowanie samemu ma swoje zalety :) Nie jest lepiej, jest inaczej :)

Dzień szósty
Gdzieś tam przekimałem w namiocie i ruszałem dalej. Tym razem zabrała mnie starsza Niemka (gdzieś tak po 60 miała). Właśnie wróciła z Ameryki południowej, gdzie była pół roku. Żeglowała razem z mężem i zwiedzała. I tak od słowa do słowa (pochwaliłem się oczywiście, że również żegluję) usłyszałem, że jakoś w przyszłym roku będą sprowadzać jacht z Ameryki do Europy. I czy nie chciałbym płynąć z jej mężem przez ocean :). No i jak ja mogłem odmówić :P Zostawiłem namiary na siebie i teraz czekam tylko na jakieś potwierdzenie. A może się uda :)

Po takich nowinach to już naprawdę mi się nie spieszyło, mało mnie obchodziło czy gdzieś dojadę, bo przecież ocean już na mnie czeka :) I tak się rozmarzyłem, że znowu dzięki mojej mapie byłem w czarnej pupie. Znaczy 5 godzin łapałem stopa w miejsce, w które nie mogłem dotrzeć. No chyba, że przeszedłbym na drugą stronę autostrady (o czym poinformowała mnie grupka Niemców i chwała im za to). A pragnę zauważyć, że byłem gdzieś koło Stuttgartu. Więc zmiana trasy,trochę odbije na południe i będzie dobrze. I gdzie złapałem stopa? Do Monachium...

Zatrzymał się Czech tirowiec (Mati jeśli dobrze pamiętam). Przesympatyczny gość - już jechał z nim jeden autostopowicz (też z Polski). I wiózł nas do Monachium :) I to była osoba, z która najtrudniej mi się rozmawiało, ponieważ go... rozumiałem :P Jak mówił po czesku to mój mózg po chwili to trawił i docierało do mnie co powiedział. I on rozumiał mnie, jak mówiłem po Polsku. Ale przez ostatnie kilka dni, tak się przyzwyczaiłem do angielskiego, że słysząc nie polski język automatycznie przechodziłem na angielski :P

Mati poczęstował nas czekoladkami (chwała mu za to, bo były pyszne), zaparkował tira w firmie i podwiózł nas jeszcze swoim prywatnym autem na parking (choć wcale nie było mu po drodze). A zrobił to wszystko dlatego, bo mógł nam pomóc. Stwierdził, że jak może pomóc, to należy to robić. Bo kiedyś to może on będzie potrzebował pomocy. Jak się spotyka takich ludzi na drodze - to są te momenty, kiedy docenia się podróże autostopem. Taka podróż przywraca wiarę w ludzi :)

No ale jestem już jestem na parkingu i mogę iść spać :)

Dzień siódmy
Zmarzłem w nocy na kość. I to pomimo tego, że nakryłem się dodatkowo kocem termicznym. Jak się obudziłem, to obczaiłem kleszcza. No to zabiłem tego niemieckiego krwiopijcę i ruszyłem łapać stopa :)

Specjalnie wcześnie wstałem (no bo jednak już mi się spieszyło). Było zimno! A ja od 6 rano do 10 nie mogłem złapać nic. Kompletne zero. Na szczęście, przez przypadek miałem rękawiczki (takie zimowe, w których chodzę po górach). Na szczęście, bo bym chyba zamarzł.

Zatrzymał się Słoweniec, Dawid. Podobnie jak ten Czech, z dnia poprzedniego, zatrzymał się, bo mógł mi pomóc (chyba mu się mnie szkoda zrobiło, jak zobaczył mnie w rękawiczkach). Strasznie sympatyczny - gadaliśmy sobie po angielsku. Jechał do Norymbergi, tam zmieniał auto i jechał do Frankfurtu do pracy na 3 tygodnie. W drugim samochodzie jechał jego kolego, a on namiętnie mówił o nim "she" :) Ale jak sam mówił, jak się nie używa języka to się go zapomina. Za to świetnie mówił po niemiecku. Skąd wiem? Bo zatrzymała nas policja na autostradzie (zapomniał włączyć światła, a strasznie padało).

Pierwsze co, to że należy się 200 euro mandatu (mnie szczena opadła). Dawid grzeczny, skruszony się tłumaczył, że zapomniał, że bardzo przeprasza i więcej się to nie powtórzy. Wyjaśnił jeszcze, że ja jestem autostopowiczem. Policjant sprawdził nasze dowody - jak spojrzał na mój to zaczął do mnie po polsku gadać, gdzie jadę :) Sprawdził dowody, oddał, powiedział po niemiecku, że tym razem to tylko ostrzeżenie, a na koniec dodał do mnie po polsku:
"A Ty hamuj kolegę, żeby tak blisko samochodów nie podjeżdżał i żeby światła włączał." Mówił to wszystko z idealnym akcentem. Dawid stwierdził, że na pewno był Polakiem i puścił nas tylko dlatego, że ja razem z nim jechałem. Ja nie jestem co do tego do końca przekonany, ale było to prawdopodobne :) No i pewnie dlatego zmienił trochę trasę, żeby mnie zostawić tam gdzie potrzebuję :)

Jak tylko wysiadłem poznałem parę autostopowiczów z Polski. Wracali z zawodów (z Rzymu do Warszawy). Zdążyliśmy zamienić 3 słowa, złapali stopa, do samej Warszawy. A ja się pod nich podpiąłem :] W ten sposób w 3 minuty złapałem stopa do samego Wrocławia.

I to tyle, mam nadzieję, że nie zanudziłem. Kto mógł ze mną jechać, a tego nie zrobił niech żałuje. Ale niedługo kolejna podróż - na October Fest w Monachium :)

Zbrudzone naczynia i nie tylko:
  • garnek
  • widelec
  • nóż
  • łyżka
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...
Dodaj komentarz

Marynata na grilla

Autor: misiuziu poniedziałek, 30 kwietnia 2012, 09:10 komentarze: (1)
W sumie to marynata do mięsa, ale jak kto się uprze, to może marynować grilla :) Byłem już na grillu w tym roku i robiłem przy okazji marynaty. Zrobiłem 3, jedna była dobra :) Ale marynata to nic! Dowiedziałem się, że WKU ma dar iście cudowny. Potrafi wyleczyć Cię z każdej choroby! Nie ważne, czy chorujesz na stwardnienie rozsiane, czy nie widzisz na jedno oko - i tak dostaniesz kategorie A. Chwalmy zatem WKU, za leczenie rekrutów! I przy okazji pozdrowienia dla Dominiki ;)

Składniki:
  • rozmaryn
  • olej
  • bazylia
  • oregano
  • czosnek
  • czerwona papryka (lub chili)
  • sól

Wielce skomplikowany przepis - znaczy wrzucamy wszystko do jednego garnka i mieszamy razem. Przypraw powinno być dużo, oleju mało. Całość ma przypominać konsystencją błoto - nie przesadźcie tylko z solą, ja ja to zrobiłem :P

Marynatą smarujemy mięso (albo je po prostu w niej obtaczamy). Im dokładniej, tym lepiej. Mięso odstawiamy do przegryzienia - jakaś karkówka to powinna koło doby leżeć, kurczakowi starczą 2-3 godziny. A później na grilla - pycha!

I wiem, że miałem już dzisiaj być w drodze w świat, ale przyczyny niezależne zmusiły mnie do wyjazdu dzisiaj. Znaczy jeszcze nie wyjechałem, bo czekam aż pranie mi wyschnie, ale to za godzinkę powinno się stać :P

Zbrudzone naczynia i nie tylko:
  • garnek
  • łyżka
  • palce
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...
Dodaj komentarz

Wyniki konkursu łapkowego

Autor: misiuziu wtorek, 24 kwietnia 2012, 11:16 komentarze: (2)
To już jest koniec. Ale nie koniec świata, a koniec konkursu na łapkowego. Więc teraz ogłaszam wyniki (na początek te komentarze, które mnie urzekły, a później cała reszta):

Patryk
Jesli w kuchni zostje mi piwo, to po prostu je wypijam!

Proszę zauważcie, jak w tym, jakże prostym przekazie, dostarczono wiele treści. Autor wiedzie życie ascety, ciesząc się prostymi przyjemnościami. Pragnie nam również przekazać, iż należy cieszyć się chwilą obecną, bo nigdy nie wiadomo, co przyniesie jutro ;)

senninha
Moim kulinarnym sekretem, którego mam nadzieję mąż nie zna jest pobliski bar z jedzeniem na wynos :)

Dobra żona, o męża dba. A żeby zbyt często nie musiała korzystać z baru, to dostanie łapkę i zestaw przypraw :)I niech Ci to wyjdzie na zdrowie, mężu senninha (nie mam bladego pojęcia jak to odmienić, ale wiecie o co mi chodzi :P).

Anonimowy
Nie gotuję, lubię tylko czytać i oglądać, jem oczami chyba ale taka rękawica to by mi się przydała do lansu :-)do zagajki, zawsze to łatwiej będzie do minie podejść nieznajomemu i zagadać. Luz.I możne poznam kogoś kto dla mnie coś fajnego ugotuje.

To mój zdecydowany faworyt (w sumie to faworytka). Czemu ja na to nie wpadłem, żeby łapki nosić dla lansu? Gdzie ja miałem głowę?

Elutka
moją tajemnicą jest chłopak, który świetnie gotuje!

Jaka tam tajemnica - przecież od zawsze wiadomo, że mężczyźni lepiej gotują (jak im się tylko zachcę :P ).

Nieśka (Weki też mają głos!)

Podobno ma zamiar używać łapek do odstraszania dzieci = odstraszania ciąży = jako środka antykoncepcyjnego :P

Wojtek
Kiedy przypalę w jedynym dużym garnku gulasz z sosem miodowym, który zmienia się w pancerną skorupę wlewam do garnka trochę kreta z gorącą wodą. A potem, zanim użyję garnka na jakąś potrawę dla siebie, testuje go najpierw na gościach.

Goście zawsze mają przerąbane :P

http://szczypta-wege.blog.onet.pl

Magdalena Kapkowska

Kinga Kręciwilk

Anonimowy (z ostatniego komentarza)

Nagrody jakoś zostaną dostarczone (prawdopodobnie, przez gołębia pocztowego). Do wszystkich osób, które wygrały napiszę maila, z prośbą o adres, ale sami już możecie pisać (będzie zdecydowanie szybciej).

Na sam koniec, na cześć sponsora (Podravki, producenta Vegety) łapki w górę :) Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...
Dodaj komentarz

Ku nowej przygodzie!

Autor: misiuziu poniedziałek, 23 kwietnia 2012, 22:56 komentarze: (0)
Wszyscy na pewno czekają na wyniki konkursu - i na pewno się doczekają. Ale to nie dziś :) Dziś jest sprawa wagi ważniejszej. Szczęśliwym trafem się dowiedziałem (prawie upewniłem już), że będę miał duuuużo wolnego w majówkę. A może nawet jeszcze więcej :) (na samym końcu będzie najważniejsza informacja, więc doczytaj do końca)

W związku z powyższym, urządzam sobie wycieczkę w świat. Jako "świat" rozumiem dwie opcję:

Opcja pierwsza
Wyruszam z Wrocławia, jadąc stopem (brum!) i dojeżdżam w ciągu dwóch dni do Szwajcarii. Tam zatrzymuję się u mojego przyjaciela Wojtka, z którym mieszkałem w Krakowie (o tutaj możecie poczytać o jego podróżach). Tam podobno jest pięknie i jest duży widelec :P


Zdjęcie zajumałem Wojtkowi z bloga, a co!

Tam, przebywając dni parę, zamierzam zwiedzać (widelec zobaczyć na żywo i takie tam). A później powrót do domu. W czasie drogi noclegi (jeśli jakieś będą potrzebne) odbywać się będą w namiocie. Mam taki specjalny namiot z firankami, nawet była na nim kiedyś namalowana ośmiornica (dla ochrony przed dzikami oczywiście).

W prawdzie nie jestem do końca pewien, czy Wojtek wtedy będzie tam i czy będzie chciał mnie przenocować, ale niewątpliwie tak będzie :P

Opcja druga
Opcja druga jest równie piękna jak opcja pierwszą. Jedyna różnica to taka, że do jej realizacji potrzebna będzie iście ułańska fantazja (czyli to, co posiadam w nadmiarze).

Ruszam z Wrocławia. Jadę na południe (tak, ze dwa dni). W zależności gdzie się uda dojechać, tam ostaję na dni parę śpiąc u ludzi dobrej woli, zwiedzam, bawię się i w ogóle takie tam :P Następnie do domu wracam.

A jak wiadomo, "Wszystkie drogi prowadzą do Rzymu" to może się uda i tam dojechać :)

Teraz będzie ta ważna informacja, o której pisałem na początku.

Jeśli zastanawiacie się, po co to wszystko piszę, to Wam powiem. Nie mam zamiaru się tylko chwalić (ale to też miła część tego wpisu). Otóż samemu w takiej podróży może być smutno (jak deszcz i błoto będzie). No dobra, może "smutno" to złe słowo :P W każdym razie szukam towarzysza podróży (teoretycznie płeć nieważna, ale wolałbym jednak płeć piękną, łatwiej im łapać stopa :P).

Więc jeśli uważasz, iż nadajesz się do podróży stopem przez Europę, to napisz do mnie. Jeśli uważasz natomiast, że się nie nadajesz, ale masz ogromną chęć pojechać - także napisz :) Podróż planuję w dniach 1-6 maja lub 29 kwietnia - 6 maja (dokładnie to będę wiedział jutro).

Adres do mnie plum.ziu(stopem_na_koniec_swiata)gmail.com. W mailu napisz 3 zdania o sobie, co robisz, dlaczego chcesz jechać, zamieść jakieś głupie zdjęcie na którym jesteś, a na końcu dopisz "Chcę jechać, mogę jechać i pojadę, bo chcieć to móc".

Jeśli chcesz napisać maila w stylu "Chciałbym/chciałabym jechać, ale nie mogę, bo coś tam" to sobie podaruj. Chcieć to móc. Więc takie maile wyjątkowo oleje. Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...
Dodaj komentarz

Gotowanie na kolanie, odc. 7

Autor: misiuziu poniedziałek, 16 kwietnia 2012, 21:27 komentarze: (1)
Odcinek jakby specjalnie dedykowany dla mnie :) Polecam z czystym sumieniem





Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...
Dodaj komentarz

Łapkowy konkurs

Autor: misiuziu piątek, 13 kwietnia 2012, 11:06 komentarze: (14)
Się tak złożyło, że jest kolejny konkurs. I mam nadzieję, że zdarzać się będzie tak jak najczęściej (w końcu muszę Cię, drogi czytelniku, przekupić, żebyś czytał moje wypociny :P ). Tym razem konkurs sponsorowany przez Podravkę (producenta Vegety). Jak już ostatnio wspominałem, jest sobie aplikacja na fb, do zamieszania swoich sekretów kulinarnych (tam jest do wygrania 80 łapków). A u mnie bardzo podobnie.

1. Zamieszczasz swój oryginalny sekret w komentarzu. Może nie oryginalny, ale zamieszczasz go jako pierwszy ktoś. Komentarz mniej więcej w stylu "ja to wiem, a Wy nie, i to ja jestem fajny".
2. Punkt drugi jest niezwykle istotny i będzie szczegółowo przestrzegany. Zawsze będziesz gasić światło w lodówce! I nawet sobie nie myśl, że tego nie sprawdzę!
3. Piszesz do mnie maila (plum.ziu(ogonek-zawinięty-w-koło-litery-a)gmail.com), z informacją, że to Ty zamieściłeś komentarz (tak, żeby mi ułatwić kontakt z osobami wygrywającymi).
4. Czekasz cierpliwie na wyniki, które nastąpią w okolicy 22 kwietnia (bo do tej daty trwa konkurs).

A co do wygrania? A no do wygrania są takie łapki silikonowe. W teorii są one do wyciągania gorącej blachy z piekarnika, ale ja z Mietkiem odkryliśmy ich prawdziwe przeznaczenie! Otóż! (nie powtarzajcie tego zbyt dużej liczbie ludzi, bo to tajny sekret jest) Te łapki, służą temu, żeby po ich założeniu, straszyć nimi dzieci. Tak właśnie jest.

No i do łapek dorzucany jest jeszcze zestaw Vegety Natur, ale wiadomo, że najważniejsze są łapki do strasznie dzieci.

No to teraz to już pozostaje mi tylko czekać na zgłoszenia :) Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...
Dodaj komentarz

Rozwiązanie konkursu z beczką piwa

Autor: misiuziu piątek, 6 kwietnia 2012, 22:44 komentarze: (3)
Więc wszyscy na to czekają - bo dostałem naprawdę sporo przepisów. Jedyne czego nie dostałem, to obiecanej beczki piwa. Zero beczki, zero kontaktu. Nie pozostaje mi nic innego, jak odwołać konkurs. Przepisów nie zamieszczę na stronie (nie ma nagrody, to nie mogę ich wykorzystać). Bardzo wszystkich przepraszam, ale to nie moja wina. I jeszcze na koniec takie oświadczenie:

Nigdy nie lubiłem Heinekena i teraz na pewno go już nie polubię.

W ramach pocieszenia poczytajcie sobie o strzelaniu z łuku. Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...
Dodaj komentarz

A ja mam taki mały sekret...

Autor: misiuziu czwartek, 5 kwietnia 2012, 11:52 komentarze: (0)
A ja coś wiem, ale nie powiem!

Albo dobra, powiem :P

Otóż, jako wierny fan facebooka (może "fan" to za mocne słowo :P), oglądam sobie czasem aplikacje. Bo aplikacje są fajne i w ogóle. I jest taka aplikacja o sekretach kulinarnych (o tutaj jest). Ogólna zasada jest prosta - podajesz maila, swój "sekret" i puk - trafia to do bazy sekretów.

Na razie sekretów jest mało (taka świeżutka aplikacja), ale to dobrze! Dobrze z następujących względów - bo są do zgarnięcia nagrody. Więc nie zostaję nic innego jak tylko dodawać kulinarne sekrety.

Ja to w ogóle wyjaśnię, o co chodzi z tymi sekretami. Otóż każdy ma jakieś patenty na gotowanie. Tutaj podam taki przykład mojego patentu:

"Aby szybko zmrozić wódkę, wkładamy ją do wody z lodem i dosypujemy sporo soli. Słony lód zmienia się szybko w wodę (inna temperatura topnienia) i odbiera strasznie szybko ciepło z otoczenia."

I chodzi o to, żeby podzielić się tymi sekretami z innymi. Fajna rzecz - będę więc obserwował aplikację :) Szczególnie, że u mnie też będzie konkurs związany z tą właśnie aplikacją. Szczegóły konkursu... podam za tydzień :)

I jeszcze na koniec link do fanepaga aplikacji. Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...
Dodaj komentarz

Konkurs podróżniczy

Autor: misiuziu piątek, 30 marca 2012, 09:48 komentarze: (0)
Kajam się - zapomniałem napisać o bardzo, bardzo ważnej sprawie. Otóż Wojtek na swoim blogu organizuję także konkurs. konkurs fajny miły i ciekawy, multum nagród i w ogóle szczytny cel.

A z zaufanych źródeł wiem, że jest mało zgłoszeń, więc łatwo będzie wygrać - do konkursu marsz! Ino żywo, bo konkurs się niedługo kończy (dokładnie to jutro :P).
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...
Dodaj komentarz

Sos łososiowy z groszkiem do makaronu

Autor: koobak środa, 14 marca 2012, 14:14 komentarze: (0)
Składniki:
  • makaron ugotowany al dente (z 1 kopiastej szklanki surowego)
  • 100g łososia wędzonego sałatkowego (już pokrojonego w małe kawałki - jest tańszy i oszczędza pracy)
  • mleko zagęszczone (200ml, 7.5% tłuszczu)
  • mała cebula
  • masło (wielkości połowy pudełka od zapałek)
  • kopiasta łyżka groszku zielonego   
Przepis na szybkie i smaczne jedzenie. Przy dobrej organizacji całość powstaje w około 15 minut.

Jeśli łosoś nie jest w kawałkach, należy go pokroić w paski szerokości około 2 cm (drobniej nie trzeba - i tak podczas gotowania się rozpadnie). Cebulę (wielkości orzecha włoskiego) drobno kroimy. W garnku topimy masło, szklimy na tym posiekaną cebulę. Dorzucamy łososia i obsmażamy około 1-2 minuty. Potem wlewamy mleko i dodajemy groszek (mrożony albo świeży - groszek z puszki dodajemy na samym końcu). Całość doprowadzamy do wrzenia i gotujemy z 5 minut cały czas mieszając, żeby nie zrobił się kożuch na wierzchu. Jeździmy też dokładnie łyżką po dnie garnka, żeby nie przywarło i się nie spaliło (najlepiej robić to drewnianą łyżką). Nie piszę, że trzeba solić i pieprzyć, bo wędzony łosoś jest dostatecznie słony i aromatyczny, żeby to jeszcze ekstra doprawiać.
Po zdjęciu sosu z ognia wrzucamy do niego świeżo ugotowany makaron, mieszamy i od razu podajemy (inaczej makaron się rozklei). Powyższa ilość składników starczy na 2-3 porcje.

Zamiast mleka można użyć wyrobu śmietanopodobnego, czyli większości śmietan oferowanych w tej chwili na rynku (musi mieć w składzie jakiś zagęstnik - najczęściej mączka chleba świętojańskiego i mleko w proszku).

Zbrudzone naczynia i nie tylko:
  • deska
  • nóż
  • garnek
  • łyżka (najlepiej drewniana)
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...
Dodaj komentarz

Konkurs - wygraj beczkę piwa!

Autor: misiuziu wtorek, 6 marca 2012, 09:13 komentarze: (5)
Był mroźny dzionek, kiedy to dostałem maila od miłej Pani z pytaniem, czy nie chcę dostać beczki piwa na nagrodę w konkursie. Pytanie retoryczne, wszak jakbym mógł odmówić :) Więc oto, proszę Państwa konkurs :)

Krótkie zasady.
1.Konkurs trwa do końca marca.
2.Żeby wziąć z nim udział trzeba napisać maila do mnie (plum.ziu@gmail.com)
3.W mailu należy zamieścić przepis na danie z piwem.
4.Należy także stworzyć serenadę, za pomocą aplikacji na twarzoksiążce i podesłać mi do niej link.
4.Przepisy będą ocenione subiektywnie przez komisję 3 osobową, w której skład wchodzą: ja, ja i ja :D
5.A tytuł maila to "Piwny konkurs"

Oczywiście przepisy (wraz z serenadą) zostaną umieszczone na stronie. I przepisy muszą być Waszą własną "kompozycją". Przekopiowanie przepisu z neta raczej nie da Wam wygranej.

A teraz trochę o nagrodzie. Jest nią 5l beczka piwa (bardzo marnej marki, której nie wymienię, bo mnie zdenerwowali) :) (wiem, że mówiąc "beczka" spodziewaliście się jakiejś większej :P).

Kobieto! Spraw prezent swojemu facetowi na dzień kobiet! (za to, że o nim nie zapomniał :P)
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...
Dodaj komentarz

Koperty czekoladowe

Autor: misiuziu środa, 15 lutego 2012, 00:35 komentarze: (5)
Już po walentynkach więc nie możecie tego przepisu wykorzystać na to święto. Ależ jestem przebiegły! (nie, nie lubię walentynek). Dlaczego więc piszę w ogóle przepis? Bo Wojtek (co podróżuje po świecie) powiedział mi bardzo fajne coś i chciałem to zacytować. Uwaga, cytuję:

"no, smutek, być samotnym na walentynki to prawie jak być żywym w święto zmarłych"

Koniec cytatu :) Przepis możecie wykorzystać na zbliżający się Tłusty Czwartek (podobno w czwartek będzie).


Składniki:
  • ciasto francuskie
  • czekolada gorzka (albo nie)
  • chili, w postaci proszku albo jakieś drobnej cholery

Nie ukrywam, że pomógł mi ten film - znaczy coś podobnego za mną chodziło, ale moje pomysły na zawijanie ciasta francuskiego były marne. Ale nie o tym chciałem :P

Dokładnie tak jak na filmie tniemy ciasto na takie kwadraciki. Dokładnie tak samo zawijamy (no niestety, trzeba obejrzeć film). Natomiast wypełnienie jest inne. Do środka dajemy 2-3 kawałki czekolady i posypujemy odrobiną chili. Mogą być świeże papryczki ale mocno rozdrobnione (to chyba była by nawet lepsza opcja). Można by spróbować jeszcze dosłodzić czekoladę gorzką, ale nie wiem czy na pewno, bo przecież tego jeszcze nie gotowałem :P

Pieczemy, aż ciasto się przyrumieni i zacznie się rozwarstwiać. Bo ciasto francuskie ma warstwy, jak ogry. Podobno połączenie czekolady z chili popija się alkoholem (jak popijacie wodą to zaczyna bardziej piec) więc polecam grzane wino (albo grzane piwo).

Banalnie proste, banalnie szybkie (nie licząc czasu pieczenia, ale wtedy można się opierdalać) i tanie. 6-7zł w takiej cenie powinniście się zmieścić. Jak się znajdzie okazja, żeby komuś zaimponować moim gotowanie, to właśnie to będę gotować :D

Zbrudzone naczynia i nie tylko:
  • nóż
  • blaszka
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...
Dodaj komentarz

Gotowanie na kolanie, odc. 6

Autor: misiuziu wtorek, 14 lutego 2012, 07:38 komentarze: (0)
I odcinek w sam raz na walentynki - jak komuś brakuję pomysłu, to ten banan wygląda wspaniale :)






Dawajcie znać w komentarzach co o tym sądzicie :) Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...
Dodaj komentarz

Sprzedajemy się - WOŚP

Autor: misiuziu środa, 4 stycznia 2012, 20:35 komentarze: (10)
I kolejna edycja sprzedawania się jak zwykłe ku...charki. W tym roku trochę u mnie kulawo z organizacją, ale i tak będzie dobrze :) Zacznę od spraw typowo organizacyjnych. W tym roku sprzedawane są także dziewczyny - są one wystawiane u Rynn (o tutaj). Specjalne podziękowania dla Patryka, który zrobił skórki na aukcje allegro - dzięki :)

Ale to nie wszyscy! Czekam jeszcze na parę osób, które dosyłają zdjęcia. I na mnóstwo osób, które się zdecydują w ostatniej chwili :)


I dawajcie znać wszystkim znajomym - tym, którzy chcieli by nas kupić i tym, którzy chcieli by się sprzedać.

A teraz to na co wszyscy czekają - faceci na sprzedaż.

Wojtek - jak mieszkałem w Krakowie, to był moim współlokatorem, jak pływaliśmy po Mazurach był kapitanem, a teraz jest po prostu przyjacielem. Mówił, żebym dał podobny opis jak w zeszłym roku - i chyba naprawdę myślał, że go posłucham :P Wojtek świetnie gotuję, w tym roku zrobił jakieś 17 tyś km stopem, zdobył pięciotysięcznik w jeansach i odwiedzał kraje, które nie istnieją. A wszystko to opisuję tutaj - warto poczytać. Z ciekawych faktów należy jeszcze odnotować, że w wakacje chce przejechać północną Afrykę w wszerz. Na rowerze. A tutaj można go licytować.

Stachu - warto by było coś sensownego o nim tutaj napisać, ale przecież go nie znam :P Dredy do pasa używane w charakterze poduszki, strasznie pozytywny człowiek. Widziałem go dwa razy w życiu a strasznie polubiłem. Aha, miałem napisać, że jest rastamanem (bo laski na to lecą :P). Oferuję on na aukcji zrobienie tradycyjnego polskiego obiadu - cokolwiek to znaczy :) Tutaj możecie go licytować. I jeszcze jedno - obiad do odebrania w Toruniu.


Damian - pozytywnie nakręcony na to co robi leśnik i przyrodnik. Na codzień szlaja się po bagnach, lasach i tym podobnych, gdyż jak twierdzi "Chodzenie po bagnie wciaga". W ramach sprzedaży siebie oferuję wafle przekładane, a dla zainteresowanych przy wsuwaniu wafli kurs rozpoznawania podstawowych miejskich gatunków ptaków (jakich, zależy tylko od ptaków). Posiłek do odebrania w Krakowie, Kielcach bądź względnie innym miejscu kraju po wcześniejszym ustaleniu. I link do aukcji.

Paweł, powszechnie zwanym kokolin - kolega ze studiów z grupy (tej, od specjalizacji). Człowiek, który idealnie wpasowuję się w klimat bloga oraz tej aukcji. Wyluzowany, chcący pomóc innym, nie mówiący 'czy ja wiem...'. Jest grafikiem oraz muzykiem (basista) - w sumie to nie może się zdecydować, kim chce być :) Sprzedaję posiłek, przygotowany przez niego samego, który zostanie skonsumowany w jego towarzystwie. Nic tylko licytować :)

Pierwszy polski Singiel idzie na aukcje!(pierwsze odcinki). Pierwsze wrażenie wyrobisz sobie oglądając program, za to na żywo dopiero przekonasz się jaki jestem naprawdę. Mam nadzieję, że przyjemnie się zaskoczysz. Poznaj mnie na żywo a nie przez medialny pic jednocześnie dorzucając się dla dzieci :)

Trochę nietypowo, ponieważ w ramach wygranej licytacji zapraszam do warszawskiej restauracji Canton na szwedzki bufet w którego skład wchodzą przykładowo: kurczak w sosie słodko-kwaśnym w sezamie, tortilla, spaghetti bolognese, sałatka grecka, sałatka hawajska oraz dania z grilla.

Zależnie od płci osoby, która mnie wykupi całość możemy popijać winem bądź browarem, kwestia gustu i chęci :) I link do aukcji.

I jeszcze ja. Lekko pogięty, często się przeprowadzający. Lubię gotować choć nie umiem. I jestem strasznie skromny :) Iiii nie wiem co więcej napisać - poczytajcie bloga to będzie wiedzieć jaki jestem (szczególnie to i to) i co mogę zaoferować na obiad :) Link do aukcji. Zdjęcie trochę nie aktualne - urosły mi włosy :)

Druga partia:

Marcin - kursujący między Gdańskiem a Opocznem człowiek o nieograniczonej cierpliwości (w kuchni trochę też). Pasjonat wszystkiego po trochu, ze wskazaniem na elektronikę i żeglarstwo, współtwórca Piekarzynka. Na aukcji oferuje machnięcie dowolnego wybranego dania, na ten przykład lasagne (Rynn potwierdza jej rewelacyjność) wraz z zapewnieniem towarzystwa przy konsumpcji. W grę wchodzi również, jako bonus, upieczenie murzynka.
Obiad przygotować może w Opocznie, Krakowie lub Gdańsku, a jeżeli wylicytowana dla Orkiestry kwota będzie w miarę godziwa - również na miejscu w dowolnej części kraju, pod warunkiem zapewnienia minimum zaplecza kuchennego. I link do aukcji.

Grześ - kolega z liceum. Były zapaśnik - w tej chwili trenuję przyszłych zapaśników (z tego co wiem). Zabawny, wesoły, z ciętą ripostą (to podobna oznaka inteligencji). Na aukcji oferuję obiad ze swoją osobą - zakładam, że nie potrafi gotować, ale na pewno się postara :) Obiad oferuję u siebie w Swarzędzu - to gdzieś pod Poznaniem. I link do aukcji.

P.S. Na żywo wygląda lepiej, niż na zdjęciach :)

Agata tak opisała Michała:
"Michała kupiłam 2 lata temu i z całą pewnością mogę uznać ten wydatek za najlepszą inwestycję w moim życiu :) jako że WOŚP to jak najbardziej szczytna idea wypożyczę go jakieś odważnej osobie na jeden wieczór (!) i mogę zagwarantować, że ta osoba nie pożałuje! Z całą pewnością czeka ją uroczy wieczór w towarzystwie prawdziwego gentlemana o zabójczym uśmiechu, nie pozbawionego poczucia humoru :)

Co prawda Michał nie posiada wielkich umiejętności kulinarnych, ale za to zna parę fajnych knajpek w Szczecinie, więc naprawdę warto rozważyć opcję spędzenia wieczoru z Michałem :) I link do aukcji. I poczytajcie jego bloga.

Marcin - z tego co się orientuję to fizyk. Zna się na optyce (wiadomo, że nie tak dobrze jak ja, ale można mu to wybaczyć :P ). Do tego w planach ma wysadzenie wszystkich stacji benzynowych, żeby ludzie przesiedli się na rowery. Innymi słowy - chce uwolnić rower. Na obiad zaprasza w Krakowie i ugotuje coś rowerowego (pewnie starą dętkę :P). I link do aukcji.

Trzeci rzut:

Mateusz
Jako że kucharz ze mnie marny, postanowiłem wesprzeć WOŚP w nieco inny sposób. Oferuję wieczorną (lub nocną) wycieczkę do krakowskiego Aquarium. Zwyciężczyni otrzyma "bilet VIP", czyli zwiedzanie z możliwością przejścia przez drzwi z tabliczką "Tylko dla personelu", głaskanie węży i jaszczurek, karmienie żółwi, piranii i muren.
Jeśli wylicytowana kwota otrze się o przyzwoitość, zabiorę ze sobą gitarę i zaśpiewam Ci coś ładnego;).
Aspekt kulinarny...? Zamówimy pizzę, pozwolę Ci wybrać Twoją ulubioną;)

To Mateusz napisał - od siebie dodam, że mnie już oprowadzał po Akwarium i było warto - trzymałem na rękach węża, czego nigdy nie zapomnę :) I link do aukcji.

Oooostania tura :)

Z Bartkiem kiedyś pracowałem, żeglowaliśmy maszt w maszt. W tej chwili buduję wiatraki na Litwie (bo co można robić na Litwie?). Zaprasza razem ze swoją Panią na kolację - kolacja, jak co roku ekskluzywna - dwa dania, deser i jakieś wino. Cały czas pamiętam jak opisywał, co ugotował na pierwszej aukcji - ciągle cieknie mi ślinka na myśl o tych polędwiczkach :) Bartek ze Szczecina sprzedaje się tutaj.

Zapalony informatyk, w większości czasu na świat patrzy przez monitor, takie swoje okienko na świat, ma tam wszytko co jest mu potrzebne.. chyba nawet wirtualna lodówkę ilekroć chce go znaleźć zawsze znajdę go za pomocą internetu... wcześniej czy później odpisze w zależności od stopnia wtajemniczenia w dany projekt…

I na pewno ugotuję coś dobrego ;) I link do aukcji.

Zabiegany student dom...uczelnia..praca..dziwne że wystarcza mu dnia na to wszystko..zabiegane dziecko najlepiej złapać je za pomocą telefonu...czego byś nie potrzebował pomoże, postara się załatwić w miarę swoich sił i możliwości...prócz pracy bardzo dobrze czuje się trzymając w ręku kierownice, ciężko go z za niej wygonić...kulinarnie potrafi zepsuć wszystko lecz dla zwycięzcy aukcji postara się i zrobi coś dobrego;) I link do aukcji.

Dziwny jegomość, nie przeszkadza mu pora dnia ani też roku aby sobie dogodzić i zrobić grilla, czy to środek lata czy też zimy zawsze jest odpowiednia pora..zwycięzcą prawdopodobnie zostanie zaproszony na takowa imprezę;) lub tez jeśli ma na tyle odwagi może namówi go na przejażdżkę jednym z jego starych motorów (chyba sprawnym). I link do aukcji.

Pierwsza cała para, która chce się sprzedać w tym roku. Kiedyś sami organizowali już sprzedaż kolacji (tutaj możecie poczytać na ten temat). W tym roku sprzedają się za moim pośrednictwem. Gosia to rowerzystka miejska :)

Oferują "menu według uznania" w Krakowie lub Londynie. I link do aukcji.

Nazywam się Kuba i powiem to z dumą JESTEM Z WARSZAWY!! :) Prawie magister AWF. BMI=22.2, 5% tkanki tłuszczowej... Chodź pomóż mi przytyć!!!:D W kuchni mam dwie lewe ręce więc mikrofala jest nie zbędnym czymś aby zjeść coś ciepłego! Hmm możemy razem przypalić jajecznicę, zalać płatki mlekiem lub zjeść pajdę wielkiego chleba z masłem!:) Opcja numer dwa to coś dla ciała i dla ducha czyli Pizzeria na Nowolipkach.. Tradycyjna włoska kuchnia pełna wdzięku i polotu. Lasange, pizze czy inne makarony zjadać będziemy przy delikatnych brzmieniach bluesa, klasyki jazzu w wykonaniu Elli Fitzgerald czy Louisa Armstronga, a także Smooth Jazzu, a ze ścian przyglądać się nam będą fotografie znanych warszawskich artystów. Dla Pań zaoferuje Mołdawskie wino:), a dla Panów... Browar z kija. I link do aukcji.

Aukcję inne, zaprzyjaźnione i w ogóle.

Kolacja i zwiedzanie z Grzesiem - czyli jak ktoś za słabo szuka żeby wcześniej do mnie napisać :P

Trzech Pawłów do kupienia w Toruniu. Polecam szczególnie dlatego, że jeden z nich pomagał w tworzeniu tego bloga. Zna się na gotowaniu :)


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...
Dodaj komentarz

Gotowanie na kolanie, odc. 5

Autor: misiuziu poniedziałek, 2 stycznia 2012, 17:55 komentarze: (3)
Kolejny odcinek "Gotowania na kolanie". Powinien być ze 3 dni temu, ale był sylwester a ja się zakręciłem za bardzo :P Miłego oglądania.






Dawajcie znać w komentarzach co o tym sądzicie :) Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...
Dodaj komentarz
ananas (3) aromat do ciasta (2) bagietka (3) bakalie (1) banany (2) bazylia (1) biała fasola (2) białka (1) bita śmietana (1) boczek (11) boczniak (1) bób (1) brokuły (2) brzoskwinia (1) bulion (1) bułka (5) bułka tarta (13) buraki (1) cebula (46) chili (4) chińszczyzna (1) chleb (13) chleb razowy (1) chrzan (1) ciastko (1) ciasto francuskie (3) ciemna fasola (1) cola (2) cukier (31) cukier puder (5) cukier waniliowy (6) cukierki (1) curry (2) cynamon (5) cytryna (8) czekolada biała (1) czekolada gorzka (7) czekolada mleczna (3) czereśnie (1) czerwona fasola (2) czosnek (35) drożdże (10) dżem (1) fasolka szparagowa (3) gałka muszkatołowa (1) gotowanie na kolanie (4) goździki (2) granulat sojowy (1) groszek (7) gruszka (1) grzanki (1) grzyby (2) grzyby suszone (1) herbata (2) herbatniki (2) imbir (2) jabłko (9) jajko (62) jogurt (1) jogurt grecki (1) jogurt naturalny (2) kabanosy (1) kakao (6) kalafior (1) kapusta (3) kapusta kiszona (3) kapusta pekińska (4) karkówka (1) kasza manna (5) kaszanka (1) keczup (4) kiełbasa (16) kminek (2) kolendra (2) koncentrat pomidorowy (9) konserwa (1) koper (2) korpus z kurczaka (1) kostka rosołowa (24) kotlet schabowy (1) kotlety sojowe (2) krakersy (1) krewetki (1) kukurydza (7) kurki (1) kuskus (1) liście czarnej porzeczki (1) liść laurowy (1) lód (3) lubczyk (1) łopatka (1) łosoś wędzony (1) maggi (1) majeranek (2) majonez (8) mak (1) makaron (27) marchewka (12) margaryna (8) marihuana (1) marmolada (1) masło (36) mąka (44) mięso (2) mięso mielone (8) mięta (1) migdały (1) miód (3) mleczko kokosowe (1) mleko (20) mleko w proszku (1) mozzarella (1) mózg (1) nachos (1) nać pietruszki (1) naleśniki (3) ocet (1) ocet winny (1) ogórek (5) ogórek kiszony (4) olej (75) oliwa (7) oliwki (4) oregano (1) orzechy laskowe (1) orzeszki solone (1) otręby (2) owoce (1) paluszki rybne (1) papryka (16) parówka (5) patenty (9) pieczarki (12) pieprz (9) piersi kurczaka (19) pietruszka (6) piwo (4) płatki migdałowe (2) pomarańcza (3) pomidor (17) pomidory w puszce (1) pomidory w zalewie (2) por (3) predanie (8) proszek do pieczenia (16) przyprawa gyros (2) przyprawa meksykańska (1) rodzynki (2) rozmaryn (2) rum (1) ryba (1) ryż (16) sałata (2) schab (1) seler (1) ser (19) ser feta (4) ser pleśniowy (3) serek homogenizowany (1) serek topiony (1) serek wiejski (1) sezam (1) słodzik (1) słoiki (1) słonina (1) smalec (5) soczewica (1) sok (5) sok pomarańczowy (1) sok pomidorowy (1) sos boloński (1) sos czosnkowy (1) sos pomidorowy (2) sos sałatkowy (1) sos sojowy (1) sos vinaigrette (1) sos z torebki (1) sól (11) spirytus (2) surówka (2) suszone pomidory (1) syrop wiśniowy (1) szalotka (1) szałwia (1) szczypior (2) szpinak (4) szynka (4) śledź (1) śmietana (17) śmietanka (4) śmietanka 30% (3) tabasco (1) trat pomidorowy (2) truskawki (5) tuńczyk (3) twaróg (4) tymianek (2) tzatziki (1) vegetta (1) wafle (2) warzywa (4) warzywko (4) wino (6) wino białe (1) wiórki kokosowe (1) wiśnie (4) włoszczyzna (7) woda (13) wódka (5) zacierka (1) zasmażka (2) ziemniak (19) zioła prowansalskie (2) zioło (1) zrazy sojowe (1) zupa w proszku (1) zupka chińska (2) żeberka (1) żółtko (1)
A niby kto to ma być?