- wino półsłodkie
- wiśnie drylowane (mogą być mrożone)
- syrop wiśniowy (ale nie chemiczny w sensie, że cukier + słodziki + aromaty)
- przyprawy w proszku: pieprz, goździki, cynamon, imbir
Patent podejrzany w krakowskiej knajpie. Grzaniec w tej wersji jest cholernie drogi i nieco cholerniej fajny. A po co przepłacać, skoro można samemu identyczny efekt osiągnąć? Zatem do dzieła!
Proporcje rozrabiania syropu wiśniowego są na opakowaniu. Dajemy 3/4 zalecanej dawki proporcjonalnie do ilości wina. Następnie wiśnie (ja biorę mrożone) w ilości odpowiedniej do upodobań wrzucamy do wina z sokiem. Doprawiamy przyprawami (misiuziu nie lubi cynamonu, więc niech go pominie) i powoli grzejemy (wiśnie powinny się rozmrozić w trakcie). Podobnie, jak grzanego piwa i tradycyjnego grzanego wińska (niech was wszechmogący Bóg broni!) nie wolno zagotować.
Po rozlaniu do kubków zawartość płynną wypijamy. Wisienki wyżeramy przy pomocy łyżeczki, widelca, a z braku czystego sztućca, przy pomocy popukiwania w denko przechylonego, nad otworem, kubka.
Chciałem kogoś pozdrowić, ale nie wiem, czy doceni.
Na pomór katarowi i innym zarazom (czyt. na zdrowie)!
P. S. Jako, że jestem chory i biorę antybiotyk, któremu alkohol szkodzi w przyswajaniu, łykam zaraz pigułę, a za godzinkę idę do przedpokoju (w którym mam kuchenkę) pić w samotności.
Zbrudzone naczynia i nie tylko:
- garnek
- kubek
- łyżeczka